Nazwisko słynnych lwowskich producentów wódki, przedwojenna muzyka w głośnikach czy popularne śniadania to symbole Restauracji Baczewskich, które sprawiają że dla wielu wizyta tu jest obowiązkowym punktem wyjazdu do Lwowa. Obok wymienionych kolejnym symbolem lokalu przy Szewskiej jest słynny kelner popisujący się umiejętnościami przenoszenia nawet kilku talerzy rozłożonych… na rękach. Rozmawiamy dziś z Panem Olegiem z Restauracji Baczewskich – najsłynniejszym kelnerem we Lwowie.
Widziało go wielu gości ale nie każdy miał przyjemność być przez niego obsługiwanym. W słynnej oranżerii wzorowanej nieco na warszawskiej Restauracji Belvedere pracuje Pan Oleg, którego kelnerskie popisy często lądują w internetowych relacjach z wizyt w Baczewskich czy krótkich filmikach na Instagramie.
Do tej pory mimo wielu wizyt w “Baczewskim” również nie mieliśmy okazji spożywania posiłku przy obsługiwanym przez niego stoliku. Po kilku mailach wymienionych z przedstawicielami lokalu udało nam się umówić się na krótką rozmowę z jednym z najsłynniejszych kelnerów Lwowa. Przy okazji warto dodać, że Pan Oleg całkiem dobrze mówi po polsku.
Kawiarniany.pl: Obok śniadań, nalewek i muzyki Mieczysława Fogga w głośnikach jest Pan jednym z najbardziej znanych symboli jednej z najpopularniejszych restauracji we Lwowie. Jak wiodła droga do bycia popularnym kelnerem. Czy zawsze pasjonował Pana ten zawód?
Oleg Derczuk: Jeszcze w czasach Związku Sowieckiego skończyłem szkołę kelnerską, mam czerwony dyplom (dyplom z wyróżnieniem – przyp. red). Jestem kelnerem już od 31 lat. Zawsze starałem się pracować w restauracjach.
Zdaje sobie Pan sprawę z internetowej popularności i bycia gwiazdą wśród przyjeżdżających z Polski?
Zdaję sobie sprawę z popularności. Bardzo to kocham, podoba mi się to. Wiem że wszyscy na mnie patrzą. Wiem że nikt inny tak nie umie. To forma zaszczytu.
Skąd takie umiejętności? Wzięły się z wygody czy wiedział Pan, że to stanie się atrakcją?
To od początku miała być atrakcja, oczywiście. Chciałem żeby ludzie przychodzili, podziwiali i mówili: “o, tak nikt nie umie, a czemu inni tak nie mogą?”. Uczę również innych kelnerów ale nie dają sobie rady. Chciałbym powiedzieć jedną rzecz – trzeba kochać swoją pracę. Gdyby wszyscy byli na swoim miejscu to życie byłoby o wiele lepsze. Idę do pracy uśmiechnięty bo wiem, że to dla mnie zaszczyt.
Ile rzeczy jest Pan wstanie jednorazowo przenieść?
To zależy od wielkości talerzy, różnie. Kiedyś dawniej talerzyki bywały lżejsze, teraz są cięższe. Czasem chciałbym wziąć dwa czy trzy i jeszcze sosy i już się nie mieszczą. Mogę nosić filiżanki, kieliszki z winem, karafki litrowe. Nawet dwie litrowe na jednej ręce.
Sam wpadł Pan na pomysł noszenia wielu nakryć jednocześnie czy uczono tego w szkole?
Sam na to wpadłem. Noszono wtedy na tacach, pewnego razu pomyślałem że na tacy to każdy nosi i każdy to potrafi. Spróbowałem raz, dwa i tak już zostało. Zauważyłem że ludzie zwracają na to uwagę. Tak już od lat wygląda mój sposób pracy.
Zawsze wszystko się udaje?
Zdarzają się niebezpieczne momenty gdy niosę coś i gdzieś ktoś mnie nie zauważy lub dziecko biegnie i zaczepi i zbije mi to wszystko. Rzadko ale nie kłamiąc trafiają się wypadki przy pracy.
Pracuje Pan już od bardzo dawna. Jak w tym okresie zmienił się Lwów i lokale we Lwowie?
Zmieniły się na lepsze. Przyjeżdża bardzo wielu turystów, zwłaszcza z Polski. Są z Ameryki, są Niemcy, ale Polaków jest najwięcej. Każdy boży dzień w restauracji są goście z Polski.
Od jak dawna pracuje Pan w “Baczewskich”?
Pracuję tu od otwarcia w 2015 roku. Zdarza się, że ludzie przyjeżdżają po raz kolejny i zagadują: “Pamiętamy pana”. Zdarza się, że ludzie dzwonią do recepcji i pytają czy Oleg dzisiaj pracuje i jeśli jestem to zamawiają stolik. Dla mnie to wielki zaszczyt. Bywa że czasem goście chcą zatrudnić mnie na własne uroczystości.
Wyjeżdża Pan czasem ze Lwowa?
Dlaczego nie! Jeździłem do Polski, miałem taki przyjemny wypad. Pewna para z Lubina otwierała restaurację. Zapytali mnie czy chcę u nich pracować, zgodziłem się. Dostałem zaproszenie i pojechałem pracować w Polsce. W Lubinie jest taka restauracja Czerwony Byk. Serwowano tam steki, burgery podawane na deskach więc można było je nosić.
Długo był Pan w Polsce?
Pracowałem tam cztery miesiące, podobało mi się. Nie chcieli żebym wracał ale tak się losy potoczyły, że wróciłem do Lwowa. Później planowałem wyjazd do Polski z żoną ale trzy lata temu zmarła. Mam syna i wnuka ale mieszkam już sam. Zostałem by móc chodzić na cmentarz. Tu się urodziłem, tyle lat tu przeżyłem i na starość do innego państwa nie chcę się przeprowadzać. Raz pojechałem też obsługiwać na kilka dni do “Baczewskiego” w Warszawie, podobało mi się.
Po tylu latach pracy można czasem się zanudzić. Nie myśli Pan już czasem o emeryturze?
Powiem szczerze, że myślałem kiedyś że popracuję do 35 lat i dość. Około 10 lat temu miałem atak serca i myślałem wtedy, że już dłużej pracować nie będę. Pewnego razu szedłem z żoną przez centrum, słyszałem muzykę z restauracji, gwar, pojawiły mi się łzy w oczach. Później wróciłem do pracy w zawodzie. Trochę później zaproszono mnie do pracy w Baczewskich. Czasem zdarza się, że oferują mi posadę w innych lokalach ale mówię wtedy, że tyle lat pracuję już w jednym miejscu i już tu zostanę.
Czy ma pan rady dla osób, które chciałyby związać swoją przyszłość z byciem kelnerem?
Kelner powinien kochać swoją pracę. Każdy kelner powinien być psychologiem. Ta praca to nie tylko przywitanie się i obsługa, to nie wystarcza.
Czego więc jeszcze potrzeba?
Trzeba być uśmiechniętym, trzeba cały czas rozmawiać, wytłumaczyć. Bywa tak że przychodzi gość i ma zły humor, trzeba to zauważyć. Nie ma różnicy czy gość jest młody czy starszy. Zdarzyło mi się obsługiwać znane osobistości, byłego prezydenta Poroszenkę, byłą premier Tymoszenko. Wszystkich obsługuję jednakowo, z szacunkiem. Niezależnie od tego czy są celebrytami, politykami czy zwykłymi ludźmi. Status społeczny nie ma znaczenia. Tak ma być i już, tak mnie kiedyś uczono. Rzadko zdarza się, że ludzie zostają w tym zawodzie na długo.
Na zakończenie pytanie, które od dawna nas nurtuje. Od zawsze zastanawialiśmy się czy dymiony na regałach w piwnicy to tylko dekoracja czy prawdziwe nalewki. Jak to z nimi jest?
To nie barwiona woda, a prawdziwe nalewki. Przechowujemy je w dymionach bo dzięki temu nie zajmują miejsca w magazynie i przy okazji ładnie wyglądają.
Dziękujemy za rozmowę!
Po kilkunastu minutach, które Pan Oległ mógł nam poświęcić musiał niestety wrócić do pracy. Obserwując go udało nam się uwiecznić na zdjęciach kilka kelnerskich popisów
Polecamy również: